Co się stało…

Co się stało…

Tytułem wprowadzenia pragnę nadmienić, że piszę niniejszy tekst na prośbę osoby, która zapytała, czy nie nakreśliłbym kilku słów na temat mniej lub bardziej prawdopodobnych alternatywnych wizji historii Polski w czasach komunistycznych, traktując to trochę jako zabawę, a trochę jako wzbudzenie zainteresowania tym, co gdzieś tam za kulisami się działo. Z wielkimi oporami, ale jednak zgodziłem się. Innych zachęcam do zabawy na własną rękę, informuję jednak, że każdy „kosmos” musi mieć swoją logikę. W tym wypadku oparcie o faktyczne wydarzenia i tło.

W 1945 roku Polska dostała się w objęcia określonego bloku ideologicznego i geopolitycznego. Nikt ani narodu, ani władz o zdanie nie pytał. Więcej, społeczeństwo i legalna władza polityczna przeciwko decyzjom wielkich mocarstw, które po pokonaniu Niemiec na nowo układały świat, protestowały tak dyplomatycznie, jak i zbrojnie, ze skutkiem wiadomym. Nowe władze, udające kontynuatorów takich czy innych tradycji polskich, przystępowały do przebudowy oblicza narodu polskiego tak, by ono było dostosowane do nowych sowiecko–turańskich potrzeb kulturalnych i militarnych. Zadaniem nowej „krzywousto odrobużnej” (to nie ja, to Doboszyński) Polski czy też wytworu Polskę przypominającego, było brać czynny udział w eksporcie światowej rewolucji oraz pomagać w sowieckiej dominacji w różnych częściach świata. Trudno powiedzieć, czy funkcjonariusze takiej władzy, nawet gdyby chcieli, mieli możliwość podjęcia w ramach zaproponowanego systemu jakieś gry operacyjnej z szerszym polem manewru. A jednak takie próby prawdopodobnie istniały. Samo tworzenie frakcji w łonie partii komunistycznej – czy to PPR, czy jej następczyni PZPR świadczyły o tym, że mieliśmy do czynienia z różnymi wizjami absorbcji komunizmu do polskich potrzeb. Co nie oznacza, że jakiś diabeł przybrany w szaty patriotyczne był jakoś znacząco lepszy od Belzebuba, który taki polski tradycyjny kontusz odrzucał. W myśleniu komunistycznym, a właściwie leninowskim, istniało pojęcie zarówno formy, jak i treści. Wódz rewolucji w Rosji niechętnie, ale dopuszczał wariację w pierwszym obszarze, byle drugi pozostawał niezmienny. Pamiętajmy też, że system sowiecki nie był tworzony przez idiotów, być może na dole wyglądał na siermiężny, ale kierownictwo najwyższych organów bezpieczeństwa i system sterowania imperium złożone były z ludzi dobrze przygotowanych do swej roli. Mogli być mało rozgarnięci wtedy, kiedy chcieli, bo było im to do czegoś potrzebne. Generalnie w niektórych okresach byli lepsi nawet od Amerykanów. Z czasem imperium wyczerpało swe możliwości rywalizacji ekonomicznej z Zachodem i musiało przemodelować pole rywalizacji. I to jest kolejna ciekawa historia.

Czy więc Polacy mogli mieć jakąkolwiek szansę na zachowanie jakiejś części, oczywiście jak największej, autonomii kulturowej czy nawet ekonomicznej bez opuszczania systemu? Odpowiedź jest zawiła, bo mówimy o długim czasie i różnych stopniach ingerencji wewnętrznej. Na pewno nie byłoby to możliwe bez zgody sowieckiej, ale kiedy by ona mogła nastąpić? No właśnie, tu następuje coś, co jest dla nas fantazjowaniem, bowiem nie wydarzyło się (oczywiście poza końcówką lat 80-tych), mało tego, nie wiadomo, czy wydarzyć się mogło i w jakiej formie było przez kogoś decyzyjnego kiedykolwiek rozważane.

Przyjmuje się, że powojenny obóz komunistyczny w Polsce złożony był z dwóch bloków, właściwie frakcji, które z czasem nazywano bardzo „sympatycznymi” określeniami „chamy” i „żydy”. Nazwy podpowiadają nam nieco informacji co do ich substancji materialnej. Pierwsza z nich chciała uchodzić za bardziej patriotyczną, ponoć obecny był w niej antysemityzm. Uważa się, że to tu powstała idea i propagandowa osnowa kampanii antysemickiej w roku 1968, ale to było potem. Wcześniej też były tarcia. Najogólniej rzecz biorąc za politykę najczarniejszych lat stalinowskich i najkrwawszy terror tego okresu odpowiada frakcja „żydów”. Rzeczywiście, przedstawiciele tej grupy etnicznej byli w niej jakoś żywiej obecni niż w tej drugiej. Dla Polski ważniejsze jest to, że opowiadała się ona generalnie za szybszym pochodem zmian rewolucyjnych – tych kulturalnych, jak i politycznych. W późniejszych opracowaniach zarzuca się jej przedstawicielom zamiłowanie do trockizmu, co tu i ówdzie odpowiada prawdzie. Gdyby więc stalinizacja Polski nie zatrzymała się po śmierci twórcy tej polityki, a właściwie po roku 1956 i zmianach na Kremlu mogłoby się zdarzyć, że Polska tak jak cały obóz komunistyczny poszłaby w stronę ustroju, o którym dziś czytamy przy okazji doniesień z Korei Północnej z tym, że ten ogromny obszar geopolityczny, ze względu na dogmatyczne i nieżyciowe podejście do ekonomii, stosunkowo szybko stanąłby na krawędzi załamania gospodarczego i zmuszony by został ratować swój byt poprzez wywołanie III wojny światowej. Jaki byłby skutek takiego konfliktu wywołanego, powiedzmy, w początku lat 60-tych, nie wiem, nie jestem w stanie przewidzieć i nie wiem, kto jest.

W Polsce roku 1956 doszło do zmiany władzy i rozliczeń, by utrzymać się przy sterach. Nowa frakcja komunistów odwołała się do polskich instynktów narodowych, poluzowała restrykcje antykatolickie, umożliwiła Prymasowi Polski powrót do życia kościelnego i społeczeństwa oraz wyraziła zgodę na niektóre daleko idące rozwiązania świadczące o liberalizacji. Nie było to jednak jej długotrwałym celem, chodziło jedynie o ratowanie swojego stanu posiadania. Z jednej strony było to zabezpieczenie przed możliwą rewolucja narodową, a właściwie ze względu na okoliczności, trzeba powiedzieć, kontrrewolucją, z drugiej zaś przed rosyjską interwencją. Swoją drogą, ciekawe jest pomyśleć o tym, że gdyby do niej doszło w 1956 roku i Gomułka musiałby uciekać lub zostałby zabity, dziś w większości miast polskich miałby swoje ulice i generalnie znalazłby się, wbrew sobie, w gronie bohaterów narodowych. O ile reszta historii potoczyłaby się według późniejszych kolein. Nie jest to wcale takie oczywiste, albowiem, jak twierdzą pisarze science fiction, jedna zmiana w rzeczywistości przeinacza wszystko, w zasadzie chyba mają w tym twierdzeniu rację. W wyniku sowieckiej interwencji na pewno kraj pogrążyłby się w marazmie, może nie stalinowskim, ale jakimś na wzór Węgier Jánosa Kádára. Czy tak jak nad Dunajem Prymas musiałby schronić się w ambasadzie amerykańskiej? Całkiem możliwe, jeśliby nie zginąłby przy okazji walk polsko–sowieckich.

Dla przywrócenia czytelniczej równowagi nadmienię tylko, że taka interwencja z punktu widzenia badań historycznych wydaje się mało prawdopodobna. Pomijając inne powody, Rosjanie bali się konfliktu międzynarodowego, czyli wojny, której nie dałoby się utrzymać w ramach konfliktu lokalnego, pamiętajmy że w tym czasie mieli już jeden taki nad Dunajem. Kwestią polską byli zainteresowani nawet Chińczycy, którzy właśnie doszli do wniosku, że to Rosja zdradziła komunizm. Podobnie, jak w roku 1981, interwencja taka mogłaby być gwoździem do trumny Sowietów, przynajmniej mieli prawo tak myśleć. W sowieckich elitach władzy od kilku lat dochodzono do wniosku, że funkcjonujący model ustrojowy jest niewydolny i trzeba go raczej luzować, a nie umacniać. Wiedział o tym Beria w 1953 roku i próbował dokonać zmian, za co został zabity w ramach pałacowego zamachu stanu. Tak czy tak, w roku 1956 sytuacja też mogłaby się wymknąć spod kontroli i dzieje teoretycznie mogłyby potoczyć się po innych torach. Jakich? Pole do popisu dla pisarzy jest ogromne.

Przy okazji szukania historii alternatywnych dla Polski, możemy pokusić się o jeszcze jeden ciekawy pomysł. Historykom jest on znany, podchodzi się do niego sceptycznie, ale… samo jego istnienie jest warte uwagi. Chodzi o twórcę i przywódcę środowiska PAX, Bolesława Piaseckiego. Czytelnikom niniejszego tekstu, jeśli tacy są, nazwisko to kojarzy się chyba pozytywnie, choć zapewniam, że skojarzenia te nie powinny być tak jednoznaczne. Na pewno w naszej historii zapisał się on jako postać wieloznaczna, a jako człowiek chyba tragiczna. Przed wojną twórca Ruchu Narodowo-Radykalnego „Falanga”, w czasie wojny wódz Konfederacji Narodu, w jakiś sposób patron grupy młodych, genialnych twórców, takich jak Andrzej Trzebiński, Tadeusz Gajcy czy Wacław Bojarski. Konfederacja, po której do dziś pozostała nam popularna pieśń „Wymarsz Uderzenia”, opowiadała się za budową imperium słowiańskiego, które powstałoby na gruzach III Rzeszy i Sowietów. Wraz z końcem wojny sytuacja jednak wskazywała na inny układ sił, a sam Piasecki został aresztowany, poddany śledztwu i… no właśnie, w jego trakcie zainteresował się nim generał Iwan Sierow. Trudno powiedzieć, co tak naprawdę wydarzyło się między tymi dwoma. Obaj nie żyją i nie pozostawili po swoich rozmowach większych śladów, na ich temat powstał natomiast szereg mitów i z oczywistych względów niesprawdzalnych pogłosek. Faktem jest, że Piasecki dostał zgodę na tworzenie własnego środowiska politycznego, nominalnie katolickiego, aczkolwiek jego myśl społeczna była tak dziwaczna, że do dziś nie wiadomo, czy można jeszcze mówić o jego katolickości. Środowisko to zrobiło wiele złego i dobrego, jest to paradoks, którego nie sposób w żaden sposób wyważyć. Wydawnictwo książkowe, które Piasecki uruchomił, spełniło ważną rolę, umożliwiając istnienie książki katolickiej w komunistycznym kraju. Pozwoliło ono również na funkcjonowanie katolickim pisarzom, a firma, jaka wokół środowiska istniała, dała schronienie różnym niepokornym ludziom, którzy w innych warunkach być może by zginęli. Z drugiej jednak strony, agenturalność grupy w obrębie Kościoła nie pozostawia wątpliwości.

Piasecki miał też swój plan. Najprawdopodobniej już na początku lat pięćdziesiątych zakładał, że podporządkuje sobie Kościół w Polsce, zbuduje olbrzymi ruch społeczny, z jednej strony uważający się za reprezentacje ludzi wierzących, z drugiej w całości popierający rewolucję komunistyczną. Zdobędzie sobie poparcie towarzyszy radzieckich, którzy odsuną od władzy w Polsce komunistów–ateistów, a postawią na niego. Były to oczywiste mrzonki, nie wiadomo, kto w Sowietach miałby być takim rozwiązaniem zainteresowany, ale również możemy się zabawić w symulację o tyle trudną, że nie wiadomo, gdzie ulokować jej początek. Ale zaryzykujmy, dajmy na to, że w roku 1953 Beria nie ginie, przeprowadza swoje zmiany w Rosji, w Polsce odsuwa od władzy stalinistów, ale nie stawia na „chamów”, a na Piaseckiego i powstaje dziwaczny reżim. Myślę, że gdyby szukać jakichś dzisiejszych jego odpowiedników, to można by zaryzykować Chińską Republikę Ludową. Brzmi bardzo intrygująco i mimo pewnej pokusy, raczej bym się pod takowe sztandary nie zaciągnął. Kościół państwowy i z gruntu niepolska filozofia społeczna oparta o syntezę marksizmu, leninizmu, teologii wyzwolenia i państwowego kapitalizmu brzmi obco. Czy coś takiego miałoby szansę na długie trwanie, nie wiem, ale zaciętym twórcom przyszłości alternatywnej polecam pomysł.

W rozważaniu tego, co by mogło się stać, a nie nastąpiło, polecam jeszcze jedną koncepcję, o tyle istotną, że intuicję w tym kierunku przejawiała ponoć ubecja w początku lat osiemdziesiątych, a przynajmniej niektóre jej nurty. Odległym śladem tego myślenia być może jest serial „1983” jakiś czas temu zrealizowany przez Netflix (nie oglądałem, tak tylko go przywołuję). Mianowicie, kiedy generalnie co bardziej poinformowane kręgi władzy wiedziały o tym, że klęska projektu „światowy komunizm sowiecki” nadchodzi nieuchronnie, analizowano różne możliwości zmian. Jedna z nich zakładała to, co później zobaczyliśmy na żywo, czyli wielkie medialne bum i dogadanie się z opozycją równie lewicową, jak władza, tylko bardziej zachodnią, „nowoczesną” i występującą pod innymi sztandarami i, co bardziej kluczowe, mającą poparcie tzw. Zachodu. Druga zakładała szukanie partnera w Kościele. Takie symptomy miały miejsce już za życia Prymasa Wyszyńskiego, który wszakże pozostawał odporny na wszelkie sugestie płynące z kręgów Edwarda Gierka. Tyle, że komuniści po pierwsze nie potrafili wyzwolić się ze swoich antyklerykalnych zapatrywań i ci, którzy mieli w tym względzie umysł bardziej otwarty, nie zawsze znajdowali zrozumienie, a po drugie sam Kościół zdawał sobie sprawę z utopii takich umizgów. Tak czy tak, żadne policyjne, „klerokomunistyczne” państwo nie powstało, bo powstać by nie mogło, co nie znaczy, że jakiś pisarz lub reżyser go nie stworzy.

Andrzej Podchojecki

foto: PAP / Stanisław Dąbrowiecki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *