Henryk Rolicki: Cele i drogi propagandy wywrotowej – przedmowa i rozdział I – Ku sanacji umysłowej

Henryk Rolicki: Cele i drogi propagandy wywrotowej – przedmowa i rozdział I – Ku sanacji umysłowej

I. Ku sanacji umysłowej.

1.
Przeszła nad nami burza wojny światowej. Na ziemi polskiej odmieniło się wiele, więcej niż gdziekolwiek. Tempo życia stało się bez porównania szybsze, życie nieporównanie bogatsze w treść. Obroty zdarzeń oszałamiają, i myśl nie może za niemi nadążyć. Budzi się poczucie, że historja przychodzi do nas z zewnątrz, że państwo kształtuje się bez naszego udziału. Polak jest widzem, któremu ukazują jakieś widowisko; widowisko to targa mu nerwy i wstrząsa, czasem pobudza do oklasków i entuzjazmu, lecz nie przyjdzie mu na myśl, by samemu wkroczyć na scenę. Świadoma wola twórcza narodu po dziś dzień przebywa poza drzwiami naszej rzeczywistości, obca temu, co się dzieje i co się tworzy. Jakbyśmy byli gośćmi, którzy lokal każdej chwili opuszczą i pójdą dalej.
Wojna i pierwsze lata posiadania niepodległego państwa dokonały w nas głębokich przeobrażeń. Przedewszystkiem przeobraziły duszę Polaka. Jak daleko sięgnęły te zmiany — sami jeszcze nie wiemy. Stąd rozczarowania dla optymistów, niespodzianki dla pesymistów. My samych siebie znamy dzisiaj jeszcze mniej, niż w okresie niewoli.

2.
Jako naród przed wojną mieliśmy przed sobą zagadnienia o wiele prostsze, niż dzisiaj. Położenie nasze wskazywało nam konieczności codzienne tak jasne, że sprostanie im było raczej kwestją siły woli i charakteru, niż pracą myśli. W jedynej dziedzinie, w której sukcesy wiązały się ściśle z pracą myśli, w zakresie polityki, zmierzającej do odzyskania niepodległości, wykazywaliśmy naogół indolencję zupełną. Poza jednostkami, któreby można policzyć na palcach, Polska niewolna nie miała żadnych danych umysłowych na prowadzenie polityki zagranicznej i to przez cały okres swych dziejów porozbiorowych.
Warunki zacieśniły życie do wąskich horyzontów. Naogół nie wyglądaliśmy poza opłotki i to tak w życiu publicznem, jak indywidualnem. Polak, wyjeżdżający za granicę ziem polskich, przywoził z Zachodu nowinki, które powtarzał bezkrytycznie, jak papuga, a ze Wschodu przynosił ducha stepu i szeroką naturę. Wschód dostarczał nam płytkich rewolucjonistów, a Zachód powierzchownych liberałów. Ci ludzie wracali do kraju tak, jakby w zapadłym zaścianku zjawili się apostołowie. Sami puści, krzewili swoje nauki bezkarnie, pewni, że nikt nie popatrzy głębiej od nich. Stąd rozpowszechniony typ ideowca, wykarmionego broszurkami.

Koło apostołów kupiła się przedewszystkiem młodzież. Szkoła państw rozbiorczych mniej lub więcej świadomie użyta była do rozerwania węzłów między młodzieżą a starszymi. Sugestywne jej działanie nie było bez skutku. W takich warunkach naturalna skłonność młodzieży do nowości przeradzała się w skłonność do nowinkarstwa. Ktoś przychodzący zdaleka głosić nowe słowo przyjmowany bywał gorąco i słuchany z zapałem. Starzy, którzy za swej młodości sparzyli się już na nowinkach, patrzyli podejrzliwie na to, co się święci. Wybuchały zatargi w rodzinie, nieraz nawet tragiczne. Między starszem i młodszem pokoleniem otwierała się przepaść.
Gdyby kto w Polsce przedwojennej chciał stwierdzić, co jest przyjęte powszechnie, co uchodzi za kanon, znalazłby się w kłopocie. Nic nie było ustalone, nic pewne ponad wątpliwość. Rozbieżność w poglądach na życie publiczne i indywidualne szła tak daleko, że graniczyła z bezmyślnością. Wyjątkowe jednostki myślące skazane były na szamotanie się z płytkością przeciwników i — co gorsza — z naiwnością własnych zwolenników. Kto budował na rozumie — ten przegrywał. Kto budował na uczuciach, na instynkcie — mógł wygrać. Ale na uczuciu i instynktach nieraz budowali z powodzeniem swe plany ci właśnie, dla których mieliśmy być narzędziem do ich zakrytych celów.
Ograniczone zadania, jakie stawiało przed nami życie w państwach rozbiorczych, nie ujawniły chaosu pojęć naszych w całej jego grozie. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy przygotowani umysłowo do odzyskania niepodległości, a tem mniej do urządzenia własnego państwa, lecz nie wiedzieliśmy jeszcze, że wypadnie nam dopiero uczyć się na nowo życia życiem własnem, życia bez codziennej kontroli obcych, bez ich ucisku i bez ich pomocy.

3.
Wybuch wojny światowej zaskoczył ogół naszej inteligencji. Konieczności polityczne i gospodarcze. zwiastujące rozprawę, zbyt jej były obce, by mogły do niej przemówić językiem zrozumiałym.
Ujawniło się nasze nieprzygotowanie do chwili dziejowej. Rozłam w opinji publicznej ukazał naszą bezradność. Lecz myliłby się, ktoby sądził, że ówczesne „orjentacje”, jeżeli bierzemy w rachubę ogól naszej inteligencji, opierały się na zrozumieniu jakichkolwiek przesłanek politycznych. Instynkty, uczucia, a nawet nastroje chwilowe dzieliły naród na zwalczające się obozy.
Nie zapomnę chwili, gdy po ogłoszeniu manifestu Naczelnego Komitetu Narodowego w Krakowie, wzywającego do tworzenia legjonów przy boku armji austrjackiej, syn jednego z postów krakowskiej prawicy narodowej wziął rzecz do-słownie i odruchowo chciał iść za wezwaniem.

Zdumienie ojca nie miało granic. „Jakto? Ty bierzesz rzecz aż tak serjo? Nic przecież jeszcze nie wiemy”…
Orjentację austrjacko-niemiecką powaliły instynkty narodu. Komitet Narodowy w Paryżu mógł liczyć na postawę kraju nie dlatego, żeby polityka jego była w kraju rozumiana, lecz dlatego właśnie, że była odczuta i odpowiadała instynktom.
Przewlekanie się wojny światowej było w życiu narodów czynnikiem głębokich przemian. Na zachodzie Europy wstrząśnienia te wywołały do dziś dnia już całą literaturę. U nas te przejawy refleksji po dziś dzień są nader skąpe, jakby dotąd nie przyszła pora na akty świadomości.
Życie kilkoletnie wśród wstrząśnień musiało ugodzić w samą podstawę naszego kwietyzmu. Otwierały się możliwości przedtem nieznane, nacierały konieczności nieprzeczuwane nawet. Ewakuacje, okupacje, bitwy i rewolucje, akty ofiary i upodlenia w jednej nieraz godzinie, nadzieja i rozpacz w jednej nieraz dobie — to przeżywaliśmy wszyscy niemal bez wyjątku.
A poza tem setki tysięcy mężczyzn w okopach w służbie obcych armij, którzy codzień śmierci zaglądali w oczy. I tysiączne rzesze jeńców i wygnańców rozsianych niemal po całym globie.
Przeżycia te wzbogacały hartowniejsze dusze. Lecz ogół stargał swe nerwy do ostatka. I pod koniec wojny w Polsce ponad wszystkie orjentacje rozpostarł się nastrój oczekiwania. Pytanie, kiedy wojna się skończy, było powszechniejsze, niż zagadnienie, jak się ona skończy.
Kilkomiesięczna ofensywa sprzymierzonych na zachodzie wywołała w kraju poryw entuzjazmu, jak silna dawka środka podniecającego. Lecz wkrótce odezwały się zmęczone nerwy i nad wszystkiemi innemi pragnieniami zakrólowało znowu pragnienie odpoczynku.
Pierwsze zręby państwowości polskiej budowane były ofiarami i wysiłkiem najmłodszych, bo zawiedli dorośli.

4.
Niepodległość spadła na ogół społeczeństwa, jak ogień dobroczynny z nieba. Niespodziany zbieg wypadków, potrzeba zwycięzców, mistyczna nagroda za cierpienia i przelaną krew, cud wreszcie — byle nie zdobycz własna. Poczucie tej tajemniczości odzyskania niepodległego państwa przetrwało tak długo, że jeszcze zwycięską obronę 1920 r. nazwaliśmy „cudem nad Wisłą“, a i dziś jeszcze częstokroć słyszy się zdania: „Jakoś to będzie, bo Pan Bóg czuwa nad Polską”. A tu tymczasem wraz z niepodległością stanęły przed narodem zadania, przerastające nas ogromem. Rozwiązanie ich wymagało czynu myśli. I oto w pierwszej chwili zalało nas życie bezkształtne. Jednym zdawało się, że Polska to leże wygodne, na którem można nareszcie rozprostować strudzone członki; dla drugich była to biała, niezapisana karta, na której pisać wolno wszystko. Pożar szalał na rubieżach Rzeczypospolitej, a w kraju na tle ogólnej apatji rządziło doktrynerstwo. Nietylko okres Moraczewszczyzny, ale i pierwsze lata Sejmu ustawodawczego cechuje wiara, że prawo przeobrazi stosunki w tym kierunku, w jakim tylko zechcą ustawodawcy, że papier zadecyduje o życiu.
Naiwność ta znalazła wyraz w naszej konstytucji marcowej, gdzie pomieszały się dziwnie zasady liberalizmu z doktrynami rewolucji.
Naiwność ta kulminowała w zasadzie, że ustawy są; po to, aby wychowywały naród. Niedawno jeszcze w ten sposób uzasadniano projekty ustaw, reformujących szkolnictwo.
Od życia publicznego usunął się ogół inteligencji i popadł w martwotę. Zagadnienia budowy państwa oddano w arendę politykom i krzykaczom wiecowym. Poruszono pragnienia materialne szerokich mas i na nich oparto siłę działających stronnictw. Święciła triumfy demagogia. Zdrowe odruchy ofiarności, jakie przejawiły się w pierwszych chwilach odzyskania państwa, zatruto jadem goryczy.
Zdawało się, że samochcąc tworzymy psychiczne podłoże dla rewolucji, która nas pochlonie. Nawa państwowa bez myśli i planu sterowała w przepaść. Byle dalej! Od rewolucji uratował nas zdrowy instynkt, czający się w głębiach narodu, i wojna z bolszewicką Rosją.

5.
Obrona granic i niezawisłości państwa z początku niemal wyłącznie spoczęła na barkach młodzieży. I to nietyle dlatego, że młodzież ta przelewała krew na zachodzie i wschodzie, ile dlatego, że garnęła się do szeregów na ochotnika w poczuciu konieczności moralnej. Wyjątek stanowiły Poznań i Lwów, gdzie całe społeczeństwo w czasie walki poczuwało się do ofiar.
Przewlekająca się wojna z bolszewicką Rosją ukazała nam nas samych w świetle niespodzianem. Oto my, naród — zdaniem obcych — najbardziej patriotyczny w Europie, dawaliśmy widowisko zupełnej obojętności wobec frontu. Komunikaty z placu boju czytano, jak literaturę sensacyjną. Dopiero trzeba było gromu katastrofy, by nas obudzić.
Obrona 1920 r. przed zalewem bolszewickim, dzieło armji ochotniczej, związało szerokie warstwy narodu z państwem. Ono dało nam siłę moralną do przetrwania następnych lat. Jego kredytem żyjemy dotąd.
Rok 1920 odgrodził nas od rewolucji bolszewickiej. Nawet katastrofy gospodarcze i usilna agitacja wywrotowa nie otwarły na oścież bram na Wschód. I jeżeli dzisiaj budzą się w nas poczucia, że jednak powodzenie akcji komunistycznej wzmaga się poważnie — to tylko dlatego, że kredytem 1920 r. żyjemy już za długo.
Nie wojna sama przez się uratowała nas, ale to, że wyzwoliła chwilę świadomego, twórczego wysiłku narodu.

6.
Do połowy 1921 r. żyliśmy, w okresie wojennego ustalania granic państwa. Dopiero traktat ryski i decyzja mocarstw po plebiscycie śląskim zamknęły w głównych zarysach obszar Polski. Fakt naszej „bezgraniczności” odbijał się bardzo silnie na traktowaniu nas przez Zachód. Z drugiej strony i nasz stosunek do Zachodu przed ustaleniem naszych granic nosił specyficzny charakter.
Za czasów niewoli — jak mówiłem — kontakt nasz z zachodem Europy był luźny i powierzchowny. Powstanie niepodległego państwa nie odrazu zmieniło stan rzeczy. Po traktacie wersalskim Zachód interesował naszą opinję publiczną przedewszystkiem z tego powodu,, że tam leżała legalna decyzja o naszych granicach. Tę decyzję przyśpieszyć, ukształtować pomyślnie, wymusić nawet — oto zagadnienie, dotykające nas najbliżej.
Stąd naiwne próby samodzielności w naszej polityce zagranicznej, usiłujące naśladować przedwojenną angielską splendid isolation; stąd poparcie znacznego odłamu opinji publicznej dla wyprawy kijowskiej ówczesnego Naczelnika Państwa. Zwycięstwo w wojnie bolszewickiej, wynik plebiscytu śląskiego, zajęcie Wileńszczyzny przekonały opinję zachodniej Europy, że z Polski wyrosnąć może czynnik życia Europy, posiadający cechy jakiejś trwałości. Odtąd zaznacza się zwrot w traktowaniu nas przez Zachód, wyrażający się przedewszystkiem w zwiększonem zainteresowaniu się nami. Odtąd inaczej poczynają nami się zajmować rządy państw zachodnich, sfery gospodarcze i prasa badają nasze możliwości rozwoju. Odtąd stajemy się pozycją godną uwagi w rachubach międzynarodowych organizacyj tajnych. Zwrotowi na Zachodzie odpowiada stosowny zwrot i w naszym stosunku do Zachodu. Zanikają tendencje splendid isolation. Otwieramy się szeroko. Gościmy u siebie z zapałem rozliczne komisje i wycieczki, bierzemy zapamiętały udział w organizowaniu przelicznych zjazdów międzynarodowych, gdzie cieszymy się możnością występowania w roli pełnoprawnych członków. Niema organizacji międzynarodowej, gdziebyśmy nie pragnęli mieć swoich przedstawicieli. Gdy nadto chwilowy stan naszej waluty po reformie walutowej udostępnił nam życie na Zachodzie, obserwujemy istną wędrówkę z Polski na zachód. Kto może, ten wyjeżdża. Kto nie może, ten przynajmniej w domu kupuje produkty zachodniego przemysłu. Manja ta poszła tak daleko, że aż zachwiała powodzeniem reformy finansów.

I cóż dziwnego, że nasza gorliwość w pielęgnowaniu stosunków z Zachodem, godna neofitów, oddala znaczną część naszej inteligencji, pozbawionej od lat świadomej osobowości, na łup tajnym związkom o charakterze międzynarodowym? Czyż „wtajemniczenie, idące z Zachodu nie znajdowało znakomitego podłoża w pragnieniu, by węzły z Zachodem stały się najściślejsze? Brak krytycyzmu sprawił, że z Zachodu bez wyboru brano wszystko, a więc i to, co z istoty swej było „Wielkim Wschodem”.
Rozrost masonerji w Polsce w dużej mierze oparł się na owczym pędzie. Niejeden Polak bezkrytycznie formułował sobie zagadnienie: albo masonerja albo komunizm.
Pojawienie się faszyzmu we Włoszech zainteresowało część polskiej inteligencji. Ale znowu zainteresowanie to objawiło się powierzchowną chęcią naśladownictwa. Istota tego ruchu pozostała nam obca, a popularnością największą cieszyły się jego akcesorja zewnętrzne: przedewszystkiem forma dyktatury. Słowo „faszyzm** u zwolenników, jak i przeciwników ruchu jest pustym dźwiękiem.
Po ukończeniu wojny z Rosją Polska staje otworem dla akcji komunistycznej. Z bolszewizmem, przynajmniej formalnie, przestajemy być na stopie wojennej. Pogarszające się położenie gospodarcze otwiera coraz szerzej wrota dla komunistycznej propagandy.

Propaganda ta nie omija i naszej inteligencji. Lecz tak samo, jak nasz kontakt z Zachodem, tak i ustosunkowanie się do bolszewizmu cechuje płytkość zupełna. Agitację komunistyczną usiłuje się zwalczyć kijem, rozdającym razy naoślep. Z drugiej strony, napozór niezależnie od Moskwy; krzewi się wśród części naszej inteligencji prąd komunizmu narodowego. Ludzie ci nie piszą się całkowicie na program bolszewicki, lecz pragnęliby w Polsce przeszczepić „istotne dorobki” eksperymentu sowieckiego. Jakby bolszewizm dał się pojąć w oderwaniu od całego obrazu w jakimś skrócie, czy przekroju! Jakby można „dorobki” bolszewizmu zrozumieć i ocenić w abstrakcji od całej historji i ewolucji tego zjawiska !
Weszliśmy na arenę Europy. Nie posiadaliśmy głębszego zrozumienia życia świata, ani własnej skrystalizowanej osobowości, lecz czuliśmy mimo to, że nie możemy być nieobecni, że Zes absents ont toujours tort. Poszliśmy po linji najmniejszego oporu i wszędzie jesteśmy obecnością formalną. Lecz nie zdajemy sobie sprawy, że w ten właśnie sposób stajemy się igraszką w ręku obcych sił, świadomych swych celów i wyznaczających nam w swem działaniu jakieś miejsce. To wyznaczenie nam miejsca odbywa się bez naszego udziału, poza naszą świadomością, jak ongiś bywało.
Dalecy jesteśmy od zrozumienia, że nie przez asymilację obcych prądów i organizacyj zyskuje się stanowisko w świecie. Jedyną drogą dla narodu, który pragnie przekonać inne, że jest na świecie niezbędny, to danie światu czegoś ze siebie, czegoś własnego. Nie import decyduje, lecz eksport.

7.
Brakło nam pracy myśli. Zanadto pochłonęła nas rzeczywistość codzienna, by pozostał jeszcze czas na głębszą pracę umysłową. Ludzie, kierujący naszem życiem publicznem, szczycili się głośno, że praca codzienna nie pozwala im na czytanie książek.
Stan ten potęgowały zjawiska gospodarcze. Czteroletnia inflacja pieniądza papierowego, wstrząśnienie reformy walutowej i znowu załamanie się złotego, masowe zjawisko bezrobocia w rezultacie dały daleko posuniętą pauperyzację inteligencji. Zjawisko to nie sprzyja pracy umysłowej, a utrudnia nawet procesy refleksji życiowej. Zaabsorbowanie trudnościami codziennego życia zacieśnia krąg zainteresowań, potęguje materializm życiowy i rodzi obojętność w stosunku do zagadnień miary ogólniejszej i szerszej.
Z drugiej strony rzesza tych, którzy dorobili się na wojnie i na inflacji, wkracza zwycięsko w warstwę inteligencji. Są to ludzie śmiali i zdecydowani, niezawsze pozbawieni skrupułów i przywiązania do narodu, lecz naogół bez związku z tradycją umysłową i moralną. Typowi homines novi. Powodzenie często wyniosło ich ponad miarę ich wartości, a brak podstaw i chęć dostrojenia się do nowej pozycji sprawia, że stanowią element podatny dla wszelkiego nowinkarstwa i wrażliwy na modę.
Gdy urwały się łatwe zarobki z czasów inflacji, ludzie ci wydatnie powiększyli zastęp niezadowolonych.
Przesilenie gospodarcze, które nas dotknęło po reformie walutowej, rzuciło szerokie masy w ramiona pesymizmu. Ostoją nie mogła być inteligencja, sama dotknięta klęską i sproletaryzowana, pozbawiona ostoi umysłowej i moralnej.
Bezradność wzrasta. Zaznacza się ostateczna ucieczka od zjawisk życia publicznego. Ucieczka ta przybiera często formy paniczne dezercji w zaświaty. Mistycyzm i spirytyzm, teozofja, nawet czarna magja szerzą się w sposób zastraszający. Rzecz tę organizują jakieś ciemne siły, pojawiają się odczyty publiczne, znajdują się pieniądze na kosztowne publikacje. Zależy komuś na odebraniu nam resztek świadomości.
Kierownictwo naszego życia publicznego, jakby nie widziało, co się święci. Sejm i rząd tracą związek ze społeczeństwem. Co się tam dzieje, tego nie rozumie nikt. Wzrasta niezadowolenie. Króluje niepewność jutra.
Stwarza się idealne podłoże psychiczne dla wszelkiego przewrotu. Przybiera on formę walk majowych na ulicach Warszawy. Szermuje popularnem, zrozumiałem dla mas hasłem sanacji moralnej.
Sanacja gospodarcza, o której mówili dotąd politycy, zawiodła społeczeństwo. Spodobała się nowinka sanacji moralnej.
Co znaczyło to hasło? Nie interesuje mię w tej chwili, z jakich wyrachowań zostało ono rzucone w tłum; ale czemu zawdzięczało swą popularność?
Przedewszystkiem niezadowoleniu ogółu z istniejących stosunków i czynników rządzących. Naród utracił zaufanie do kierownictwa i oczekiwał nowych ludzi.
Po wtóre płytkości umysłowej ogółu. Nic łatwiejszego, jak niezadowolonym wmówić, że kierownictwo, na które zrzuca się odpowiedzialność za klęski, składa się w czambuł ze złodziei.
Po trzecie niechęci ogółu do zaglądnięcia głębiej. Cóż prostszego, jak przejść do porządku dziennego nad istotnemi powodami nieszczęść, a winę całą skoncentrować w kierownictwie? W rządzie, w sejmie i w partjach politycznych?
To też hasło sanacji moralnej znalazło oddźwięk. Niesposób zaprzeczyć, że po przewrocie majowym znaczna część narodu odetchnęła z ulgą w oczekiwaniu lepszej ery.
Nowy rząd zaczął swą działalność z dużym kredytem moralnym. Nawet przeciwnicy nie stawili mu oporu w dążeniach do wzmocnienia władzy wykonawczej. Forma dojścia do władzy przez zwycięstwo wojskowe i brak oporu w społeczeństwie zapewniły mu niemal władzę absolutną.
Nie jest zadaniem niniejszych uwag rozważać przyczyny polityczne i gospodarcze, dla których kredyt tego rządu topnieje. Ale istotne są przyczyny natury psychicznej.
Jak przewrót majowy umożliwiło ogólne niezadowolenie i oczekiwanie naprawy, tak znowu sam fakt, że od maja tyle upłynęło czasu, a spodziewana naprawa każę na siebie czekać, odbiera rządowi majowemu zaufanie.
Płytkość i niechęć do myślenia były walnym sprzymierzeńcem przewrotu i te same czynniki dzisiaj odbierają mu kredyt.
Żeruje na tem podłożu agitacja bolszewicka, rzucając w bezkrytyczne masy nowe hasła „sanacji”.

8.
Stoimy wobec grozy wojny odwetowej ze strony Niemiec.
W osiem lat po zdobyciu niepodległości znajdujemy się w położeniu daleko gorszem, niż w samem jej zaraniu. Zmarnowaliśmy wielki kapitał uczuciowy. Stoimy pod znakiem zapytania. Co będzie dalej? Co będzie za miesiąc? Co będzie jutro? Wszystko wydaje nam się możliwe. Jesteśmy pozbawieni drogowskazu. Bardziej, niż kiedykolwiek, żyjemy z dnia na dzień, nie wiemy dokąd iść, błądzimy bez dogmatu. Resztką zdrowego instynktu wyczuwamy przed sobą przepaść, lecz boimy się spojrzeć i idziemy dalej po- omacku.
Lękliwie, gdzieś w głębiach narodu budzi się świadomość, że wina mieszka w nas samych, że błąd tkwi w samych założeniach, w samym naszym stosunku do zagadnień życia..
Podświadomie, niejasno, ale instynktem wiedzeni, poczynamy spoglądać krytycznie na to, czem karmiliśmy się dotąd. Może od lat, a może nawet od wieków.
Pocichu, ledwie dostrzegalnie, ale z narastającą siłą budzi się w narodzie pęd do nowego przewrotu, tym razem jednak pełnego treści. Pożądanie przewrotu, któryby dał nam radość życia i możność pracy owocnej, przewrotu umysłowego.
Walą się w gruzy pojęcia, w których nas wychowywano, obce naszej naturze i zaszczepione sztucznie. Pokłosie wielkiej rewolucji francuskiej domaga się rewizji myślowej. Rewizji tej na własną rękę dokonywa już faszyzm, stwarzając nowy typ państwa i życia w państwie.
I my, jako naród, czujemy, że mamy coś do powiedzenia. Ile powiemy, zależy od nas samych, od naszej wartości moralnej i umysłowej i od tego, czy potrafimy zrozumieć rzeczywistość.
Praca myśli i czyn — oto dwa czynniki zdobywające świat.
Nie jest moim zamiarem snucie myśli ściśle własnych, osobistych i indywidualnych. Nie chodzi mi o gościnny występ na arenie pióra, ale o ujęcie tych odczuć i dążeń, które kryją się gdzieś w głębiach naszego instynktu, nie zawsze świadome, ale zawsze odczute. W nich jest nadzieja lepszego jutra, nadzieja zwycięstwa nad rozkładem narodu najgorszym, ba rozkładem wewnętrznym.
Znaki na niebie i ziemi wskazują, że stoimy na początku nowej sanacji, tym razem sanacji istotnej — sanacji umysłowej.

Henryk Rolicki

Cele i drogi propagandy wywrotowej, 1927 r.

Materiał został udostępniony ze zbiorów i dzięki uprzejmości Muzeum Tradycji Ruchu Narodowego

.cdn

?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *