Od kilku dekad w zatrważającym tempie rośnie ilość autorytatywnych opinii o końcu religii. To proste być dziś intelektualistą głoszącym takie tezy. Niejako automatycznie zostanie ktoś taki zaakceptowany przez środowiska liberalne, a jednocześnie nie wymaga to od niego żadnych odkryć i rewolucyjnych myśli. Otwieranie przez liberałów szampana na samą myśl o końcu religii, jest w moim przekonaniu ich błędem. Nie dlatego, bym przewidywał jakieś odrodzenie wiary katolickiej czy jakiejkolwiek innej. Na pozór wszystko wskazuje na to, że wyżej wspomniany współczesny intelektualista ma rację. Chrześcijaństwo wydaje się, jak w iście obłąkanym tańcu, popełniać codzienne samobójstwo prosząc o najniższy wymiar kary od tych z butelką szampana w ręce. Islam zdaje się natomiast spełniać funkcję ostatniego okrzyku sprzeciwu wobec walca nowej cywilizacji. Możemy się zżymać na rzeczywistość, tupać nogą i powtarzać, że Piotrowej Skały nie przemogą. Oczywiście, że nie przemogą, co nie zmienia faktu, że współczesny Kościół katolicki nie uratuje nas przed tym, co najbardziej zagraża ludzkości. Nie jest na to kompletnie przygotowany. Tak jak cały świat.
Nowa Religia
Jest jednak druga strona medalu. Nie do końca jest prawdą, że religie umierają. Mają się znakomicie. Przynajmniej jedna. Liberalizm stał się religią absolutnie dominującą na świecie. Nawet ci, którzy z nią walczą, myślą i działają w sposób liberalny. Liberalizm ma swoich męczenników, proroków, miejsca kultu, mity założycielskie czy moralność. Ci bardziej zaangażowani wyznawcy liberalizmu nie tolerują nieco bardziej konserwatywnych mieszkańców danych społeczności. Wykazują się kompletnie bezrozumną dewocją. W sercu tej religii stoi człowiek, a jego celem jest postęp. A właściwie stał, bo tempo rozwoju jest tak szybkie, że zanim ludzkość zorientowała się, z czym ma do czynienia, to już się przepoczwarzyło. Dziś w centrum jest postczłowiek, a jego celem dyktatura postępu. Transhumanizm. 29 sierpnia 2020 r. na konferencji prasowej Elon Musk pochwalił się implantem wszczepionym w mózg świni, dzięki któremu będzie mógł obserwować jej zachowania, pragnienia, a może i z czasem ją kontrolować. W ciągu roku zapowiedział podobne testy na ludziach, żartując przy tym, że być może już ma w sobie najnowszy produkt swojej firmy Neuralink. Miliarder od lat inwestuje ogromne pieniądze w możliwość połączenia mózgu z komputerem. Z kolei chiński naukowiec He Jankui dezaktywował grupie dzieci gen CCR5. Badania tego typu prowadzą też Uniwersytet Kalifornijski czy korporacja Google, z którą pracuje założyciel PayPal Raymond Kurzweil, jeden z głównych światowych propagatorów transhumanizmu. Jak można się domyślić, aktywne są tu również instytucje wojskowe. Wyścig projektów zaczął się na dobre kilka lat temu, a sama idea pochłania co roku biliony dolarów. Mamy do czynienia z priorytetowym, choć cichym, pędem ku jak najszybszemu zaimplikowaniu technologii w ludzki organizm. To nie dziwaczne kaprysy milionerów czy bajdurzenia zaczytanych w science-fiction fantastów. Nanotechnologia, biotechnologia, informatyka i kognitywistka (NBIC) połączyły siły, rzucając wyzwanie Bogu – chcąc stworzyć Człowieka + (H+)
Nowa Medycyna
Podstawowym celem transhumanizmu jest nadanie nowej twarzy medycynie. Dzięki ingerencji w ludzkie ciało będziemy mogli usunąć każdą chorobę, upośledzenie czy inwalidztwo. Tak jak dziś powszechne są protezy zewnętrzne, tak dzięki idei H+ będziemy mogli zapobiegać wszystkim chorobom w naszym ciele. Wyznawcy nauki chętnie uklękną przed doniosłością osiągnięć typu przywrócenie wzroku niewidomym, wyeliminowanie raka albo zlikwidowanie zespołu Downa. Wszak korporacja Google stworzyła soczewki dla cukrzyków monitorujące poziom cukru w krwi. Naukowcy stworzyli również biogeniczne oko, które przywraca wzrok niewidomym. Stosuje się przecież zastawki, rozruszniki, sztuczne zęby. Już od dawna nie żyjemy naturalnie. Mamy operacje plastyczne, pigułkami walczymy z impotencją i dokonujemy szczepień. W taki sposób idea transhumanizmu będzie bardzo łatwa do przyjęcia dla ludzkości. W świecie, w którym masy są manipulowane za pomocą ich emocji, wystarczy pokazać chorych, którzy dzięki H+ będą uśmiechnięci. Nigdy więcej niewidomych, głuchych, upośledzonych, głupich. Nowy Wspaniały Świat. Postęp znów wygrywa nad ciemnotą wieków średnich. Pokonaliśmy Boga. Może rzeczywiście nie ma w tym nic złego? Może nauka daje nam prezent w postaci wiecznej szczęśliwości, z której już nasze dzieci będą mogły skorzystać? Problem w tym, że transhumanizm idzie krok dalej. Nie ma on leczyć, tak jak klasyczna medycyna, ale zapobiegać i ulepszać już na początku. Człowiek ma być lepszy nie tylko poprzez brak chorób. Ma mieć lepszą pamięć, inteligencję, a także niejako wbudowaną moralność. Transhumanizm to eugenika genetyczna z możliwością wbudowania rzeczywistości rozszerzonej. Możemy sobie wyobrazić możliwość zdobycia każdej informacji, o jakiej tylko pomyślimy. Encyklopedycznej wiedzy na temat wszystkiego, na co patrzymy. Jest to dziedzina obejmująca szerokie spektrum możliwości. Pytanie, które należy sobie zadać, brzmi: czy po zaimplikowaniu tych możliwości człowiek nadal pozostanie człowiekiem. Spróbuje odpowiedzieć na to pytanie za pomocą kilku przykładów. Transhumanizm z pewnością niesie za sobą ogromne szanse, ale i zagrożenia. Na pewno będzie miał on swoje skutki społeczne i również nad nimi, choćby pobieżnie, pochylę głowę.
Nowi Ludzie
W książce Petera Jamesa „Ludzie Doskonali” małżeństwo Klaessonów, nie chcąc przekazywać swojemu potomstwu groźnego dla niego genu, decyduje się na eksperymentalne zapłodnienie in vitro. Naukowiec oferujący im bezpieczne zapłodnienie, dorzuca wolność wyboru. Poprzez odpowiednią selekcję genów mogą wybrać nie tylko kolor oczu czy płeć, ale również predyspozycje i talenty. Po czasie okazuje się, że, bez wiedzy rodziców dodał również wybitne umiejętności. Bliźniaki wykazują się nie tylko wybitną inteligencją, ale całkowicie odrzucają jakikolwiek kontakt z rodzicami czy społecznością, by potem porzucić ich i żyć w społeczeństwie sobie podobnych, nadzwyczaj inteligentnych jednostek. Dla bohaterów książki, którzy zostali tu –w dużej mierze wbrew własnej woli – sprowadzeni do roli reproduktorów naukowych królikówdoświadczalnych, rodzicielstwo okazało się koszmarem. Teoretycznie to tylko popularna książka z gatunku science-fiction. Tymczasem już dziś nikt nie jest w stanie kategorycznie stwierdzić, że nie urodziły się jeszcze dzieci takie jak te Klaessonów. Nawet jeśli nie, przesądzone wydaje się, że za chwilę się narodzą. Transhumanizm za swoją najważniejszą drogę działania wybrał eugenikę genów. Poprzez eliminację wad wrodzonych od rodziców, naukowcy mogą interweniować w genotyp jeszcze nienarodzonych. Jest to doskonały przykład, w którym H+ może nieść za sobą jednocześnie szansę i zagrożenie. Lada dzień naukowcy będą mogli wyeliminować większość wad wrodzonych u dzieci, a także AIDS, karłowatość czy nawet zespół Downa. Z drugiej strony, istnieje coraz większa pokusa selekcji genetycznej dla celów pozamedycznych. W rozpieszczonym i wymagającym od innych (rzadko od siebie) społeczeństwie, dzieci również mogą stać się towarem na zamówienie. Poza zwyczajowym „aby było zdrowe” chcielibyśmy, żeby miało predyspozycje zarówno sportowe, jak i intelektualne większe od rówieśników. Szczególnie, jeśli my mamy swoje ograniczenia na tym polu, marzylibyśmy, by nasze dzieci były piękne, inteligentne i silne. Idea H+ wychodzi naszym pragnieniom naprzeciw. Dobór płci, koloru oczu, odpowiedni wzrost, ale również stymulacja odpowiedniej części mózgu, jest na wyciągnięcie ręki. Badania wspomnianego He Jankui miały dotyczyć wyeliminowania genu odpowiedzialnego za AIDS. Nie do końca za wiedzą rodziców sprawdzono przy tym, jak eliminacja tego genu wpłynie na pamięć i umiejętności poznawcze dzieci. Okazało się, że wpływa bardzo mocno, dlatego też – jak wspomniałem powyżej – nikt nie jest dziś w stanie orzec, że nie mamy już pierwszych tzw. dzieci GMO. Dzieci, które zostały zaprojektowane nie tylko w celu urodzenia się zdrowymi. Dotykamy tutaj jednego z najważniejszych problemów z ideą transhumanizmu. Z jednej strony mamy rozemocjonowanych ludzi prawicy, przerażonych samą wizją ingerencji w ludzkie ciało i niezauważających, że odbywa się to od dawna. Część biokonserwatystów niestety zdaje się nie widzieć żadnych pozytywów płynących z wyeliminowania szeregu chorób. Z drugiej strony, mamy biopermisywistów, marzących o końcu męki ludzkiego gatunku. Ci zaś wierzą, że wszystko, co nienaturalne, jest z natury dobre. Człowiek+ z ich wizji nie będzie czynił szkód dla planety, kapitalizmu i globalizmu. Będzie doskonałym przykładem na to, że religia liberalizmu może sama sobie urodzić miliardy półbogów. Pokonuje więc wszystkie inne w przedbiegach. Żadna z tych skrajności nie wydaje się odpowiadać prawdzie. Systemy prawne powinny już dziś ustalić, jakie wady wrodzone można eliminować, a jakich nie. Trwa dyskusja, czy na przykład skłonność do otyłości powinna być wpisana na taką listę, czy lepiej ją zostawić. Biokonserwatyści zamiast skupiać się na negacji całego zjawiska, powinni walczyć o sztywną listę eliminacji prawdziwych chorób. Jak je odróżnić, wskazuje celnie dr Marta Soniewiecka w wywiadzie dla Klubu Jagiellońskiego. „Chorobę można rozumieć jako posiadanie właściwości, które nie pozwalają nam funkcjonować w określonych warunkach. Są takie ograniczenia genetyczne, które sprawiają, że nie możemy funkcjonować w żadnych warunkach i mamy wtedy do czynienia z bardzo poważnymi wadami. Istnieje jednak bardzo dużo genetycznych właściwości, które można traktować jako odstępstwo od statystycznej średniej i ograniczenie funkcjonowania w pewnych warunkach, ale to równie dobrze może znaczyć, że to warunki powinniśmy zmienić i przystosowywać do tych najmniej przystosowanych, a nie na odwrót” – mówi. W innym wypadku najbardziej realnym scenariuszem wydaje się realizacja wizji permisywistów. Naturalną jej konsekwencją będzie finał rywalizacji w miejscach pracy. Bogaci, którzy zdecydują się odpowiednio zaprogramować swoje dziecko nie będą zmuszeni rywalizować ze społeczeństwem nawet w taki ograniczony sposób, w jaki robią to dzisiaj. Inżynieria genetyczna spowoduje wykształcenie się super kast i coraz mniejszą kontrolę ludzi nad światem. Przynajmniej tych nieobarczonych GMO. W dyskusji o transhumanizmie i selekcji genetycznej bardzo często przewija się myśl o rywalizacji dzieci. Każdy rodzic chce jak najlepiej dla swojego dziecka, dlatego może stanąć przed niezwykle trudnym wyborem. Z jednej strony będzie miał do wyboru obniżenie klasy społecznej, a w następnym pokoleniu prawdopodobnie spadek na dno hierarchii społecznej, z drugiej zaś programowanie dziecka. Laurent Alexander, sceptyczny co do idei H+, już dziś nawołuje na łamach „Wszystko, co najważniejsze” do uległości wobec niej w związku z tym, że Chiny nie przebierają w środkach, by urzeczywistnić marzenie o postczłowieku. Zarówno w skali mikro, jak i makro, rywalizacja doprowadzi do stopniowego odczłowieczenia człowieka. Jedną z wielu konsekwencji takiej wizji następnego pokolenia jest kontakt na linii dziecko-rodzic, do którego dojdzie, gdy potomek będzie mądrzejszy i silniejszy od każdego starszego członka rodziny. Bardzo trudno będzie utrzymać autorytet potrzebny do przekazania tego, co jest dobre, a co złe. Transhumanizm dosyć otwarcie głosi, że Człowiek+ nie potrzebuje rodziców. Francois Olivennes, znany francuski położnik i zwolennik inżynierii genetycznej, uważa, że już dziś powinniśmy zrekonstruować myślenie o rodzinie w sensie biologicznym, powołując się na Deklaracje Praw Człowieka i Obywatela. To chyba wystarczające sygnały ostrzegawcze dla instytucji rodziny, by nie bagatelizować idei H+. To jednak nie koniec.
Nowa Wolność
Doktor Grzegorz Osiński, autor jednej z książek o transhumanizmie, od lat zajmuje się tematyką wolności morfologicznej i jej konsekwencji dla społeczeństwa. Definicyjnie wolność morfologiczna to wybór własnej cielesności za pomocą inżynierii genetycznej, medycyny lub technologii. Jest to kolejna ważna ścieżka wiodąca do Człowieka+. Tym razem dorosły już osobnik ma podłączać się na stałe do sieci, co z czasem umożliwi mu dowolną modyfikację ciała. Co oczywiste, koresponduje to z ideologią gender, tworząc tzw. transgenderyzm. Trudno wyobrazić sobie bardziej realną perspektywę likwidacji płci niż właśnie za pomocą technologii. Transhumaniści uważają również, że ważnym aspektem „wolności morfologicznej” jest technologiczne kontrolowanie moralności. Już dziś poprzez implant możemy usunąć samotność, lęk, smutek czy pożądanie. Nietrudno sobie wyobrazić, że nasz Człowiek+, podłączony do sieci nie potrzebowałby rodziców. Nie tylko jego choroby fizyczne, ale i ewentualne zaburzenia psychiczne zostałyby zlikwidowane za pomocą technologii. Transhumanizm wychodzi również naprzeciw wątpliwościom co do dalszego rozmnażania ludzkości. Po rewolucji H+, jak pisze Istvan Zoltan, biopermisywista, „małżeństwo spotka los dinozaurów”, a wizja z filmu Machulskiego „Seksmisja” jest realna. Coraz bardziej prawdopodobną wydaje się możliwość stworzenia sztucznego łona, w którym płód może żyć od momentu zaimplikowania aż do narodzin. Coraz bardziej realna wydaje się perspektywa dinozaurów dla małżeństwa, kompletne zatomizowanie społeczeństwa, przy jednoczesnej sztucznej likwidacji konsekwencji fizycznych i psychicznych wprowadzanych zmian dla istoty, która kiedyś była człowiekiem.
Nowa Śmierć
Czego taka istota mogłaby jeszcze chcieć? Chyba już tylko nieśmiertelności. U podstaw transhumanizmu stoi przekraczanie granic, a konsekwencją tej perspektywy jawi się wydłużenie życia Człowieka+. Marzeniem postczłowieka jest przeniesienie tzw. osobliwości do świata cyfrowego, co zapewnić ma mu prawdziwą nieśmiertelność. Wszak starość to też może być choroba. Może być też wybawieniem. Filozof Cezary Kościelniak na łamach „Wszystko, co najważniejsze” snuje wizje śmierci w idei transhumanistycznej: „Ktoś – i wcale niekoniecznie Kościół – będzie musiał wziąć w obronę to, czego nienawidzimy, tj. umieranie czy starość. Można sobie wyobrazić strategię podążania za ojcami pustyni i śmiercią jako wybawieniem od męczącego, a w tym przypadku przede wszystkim nieautentycznego egzystowania na częściach zamiennych. Umieranie może stać się czymś nie tak najgorszym, jak to się wydaje współcześnie. Nie będzie to jednak proste, bo kontrapunktem będzie olbrzymia nadzieja na przedłużenie życia”.
Nowa Moralność
W 1991 roku Francis Fukuyama ogłosił zwycięstwo demokracji liberalnej, które zakończy historię, przyznając ostatecznie racje liberałom. Dekadę później napisał rozprawę na temat końca człowieka, który ma nastąpić wraz z rewolucją biotechnologiczną. Znamienne, że po rzekomym końcu historii, demokracje liberalne, nie mogąc się zatrzymać, zdążyły w bardzo krótkim czasie zamienić się w quasi-religie, by na końcu zacząć zjadać własne dzieci, czyli ludzi. System po rewolucji H+ nie będzie miał wiele wspólnego nawet z dzisiejszym liberalizmem. Idee liberałów jak wolność jednostki mają zostać całkowicie zdetronizowane przez technologiczne szaleństwo. Jak pisze dr Soniewiecka: „W antropologii transhumanistów nie ma natomiast miejsca na ludzką wolność ani godność. Człowiek jest tu bowiem postrzegany jako byt uwarunkowany zarówno biologicznie, jak i społecznie, a wolna wola jest jedynie złudzeniem i wymysłem filozofów. Godność człowieka zaś odrzucana jako nieuprawniony szowinizm gatunkowy”. Nie da się już dłużej udawać, że idee te mają z sobą cokolwiek wspólnego. I mowa tu nawet nie o ludziach z zespołem Downa, karłach czy głuchoniemych, którzy chcą, by ich dzieci również miały to upośledzenie. W idei H+ to technologia jest najwyższą władzą i strażnikiem moralności, które implikujemy sobie sami do mózgu. Czy postczłowiek nadal będzie istotą ludzką? Bez płci, wolnej woli, chorób i słabości, ze sterowalną osobowością? Śmiem powątpiewać, choć zanim dojdzie do ostatecznej przemiany miną lata, może pokolenia, a stany pośrednie z pewnością będą do przyjęcia dla ogółu.
Nowe Wyzwanie
W tle rozważań o transhumanizmie cały czas przewija się temat rywalizacji. Mamy więc rywalizację o najlepsze dzieci, starcie mocarstw i korporacji. Kto wie, czy nie najważniejszym jednak okaże się rywalizacja transhumanizmu ze Sztuczną Inteligencją. Już teraz zaangażowani w projekty H+ wskazują, że są ostatnim ratunkiem przed rosnącą w siłę SI. Możliwe, że jedynym ratunkiem dla ludzkości będzie jej przepoczwarzenie się w postczłowieka. Wojny postludzi z SIbądź bytowanie ludzi w roli pariasów to wizje rodem z filmów i książek science-fiction. Oczywiścietrzeba nadmienić, że mimo dużego tempa prac nad Człowiekiem+, jest to wizja jeszcze odległa. A jednak nauka nigdy jeszcze nie pędziła z taką prędkością.
Nowy Wróg
W książce Gilberta K. Chestertona „Kula i Krzyż” ateista i katolik chcą stoczyć walkę na śmierć i życie, jednak system, w jakim żyją, ciągle im przeszkadza. W obliczu transhumanizmu powinniśmy tak właśnie spojrzeć na lewicę. Również tam istnieją spore obawy przed H+. Francuski lewicowiec Jose Bove powiedział: „Wszystko to, co jest manipulacją na organizmie żywym, czy to roślinnym, zwierzęcym, czy tym bardziej ludzkim, powinno być zakazane”. W podobnym tonie na łamach „Nowego Obywatela” pisze dr Jarosław Tomasiewicz. Jeżeli idea transhumanizmu niezostanie poddana kontroli, nie będą istnieć ani narody, ani klasa robotnicze. Ani prawa boskie, ani ludzkie. Ani troska o rodziny, o faunę i florę. Będzie istniała jedynie technologiczna dyktatura nadludzi. Poza obłąkanymi permisywistami nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby takiego świata, chyba że ma w tym swój interes. W obliczu takiego zagrożenia warto powalczyć o szerokorozumianą wspólnotowość zamiast dać skanalizować swoje nastroje. Byśmy dalej mogli walczyć z lewicą na śmierć i życie, ludzkość musi w ogóle przetrwać. Nie powinniśmy jedynie snuć kolejnych przerażających wizji i utyskiwać nad globalnym ogłupieniem ludzkości. Transhumanizm ma ogromne oręże i zasoby. Ingerencja w ciało człowieka odbywa się od dawna, obrażanie się na rzeczywistość tylko odbiera nam wiarygodność. Musimy wymagać od rządów wyciągnięcia głowy z piasku i zmierzenia się z nadchodzącym problemem. Należy stworzyć nienaruszalną listę możliwych ingerencji w ludzki organizm przez NBIC. Oczywistym musi być tu wykluczenie wszystkich zabiegów pozamedycznych, chorób cywilizacyjnych czy psychicznych. W innym wypadku pozostawimy pole do zbyt szerokiej interpretacji, gdzie pojęcie medycyny przestanie mieć jakikolwiek sens. Nauka, za którą idzie transhumanizm, może nam pomóc nam wydłużyć życie i zaoszczędzić sporo cierpienia. Zawsze jednak stanowi ona dziedzinę znajdującą się w rękach rządzących, którzy chcą i niestety mogą skierować ją na nieodpowiednie tory. Narody, państwa i – czy nam się to podoba, czy nie – międzynarodowe instytucje, muszą wspólnie zadbać o to, by ta dziedzina nauki koniecznie służyła celom medycznym. Jak pisał wspomniany już Cezary Kościelniak, „uruchomienie tego projektu rozegra się jednak nie w laboratoriach, lecz w salonach politycznych. Rewolucja biologiczna będzie musiała dysponować usprawiedliwiającą doktryną polityczną, apologią zmiany kulturowej i mieć nową agendę polityczną”. Wszystko wskazuje na to, że już jutro najważniejszym postulatem politycznym musi być rozsądny i oparty na nauce biokonserwatyzm, mający podparcie w przejrzystej literze prawa. W innym wypadku czeka nas smutna i nudna wizja stania się nadludźmi. A wbrew liberalnej narracji wcale tego nie chcemy.
Batrosz Biernat
Polityka Narodowa nr 24